Mis páginas - Moje strony

viernes, 6 de marzo de 2009

Imię

Niedoszła ciemność niedoszłego na nigdy czasu. Jaskółki łamiące światło ostatnim swym lotem niepotrzebnym swego niepotrzebnego bytu. Las i jezioro... Zwierciadło wody nakryte rozsianymi liśćmi. Cień zielony niedoszłego światła. Serce jaskółki, zmiłuj się nad nimi...

Ja mieszkałam w wielkiej puszczy nad rzeką Wisłą i nazywałam się Jadwiga. Zdaje się, że już wam kiedyś to wszystko streściłam. Zdaje się, że wam opowiadałam o powrocie mego brata Siri z polowania. Zdaje się, że byłam Słowianką z krwi mojej krwi od niepamiętnych czasów niepamiętnych pradziadków, a mimo to chowałam się w dalekich puszczach do których nikt z moich nie miał dostępu. Rozmawiałam moim językiem i rozumiałam się nim tylko z moim bratem Siri, aż się w nim zakochałam. Ale nie wolno siostrze kochać brata i bratu siostrę, tak że ta miłość i to dziecko zostały przeklęte. Dziecko było wątłe i słabe, i marzyłam by kiedyś dorosło rosłym i silnym mężczyzną, gotowym mnie bronić przed złymi ludźmi. Zrobiłam mu kołyskę z gałęzi i karmiłam je mlekiem mej maleńkiej piersi. Gdy sowy huczały strasząc nas nocą, tyżeś je zabijał zrobionym przez ciebie łukiem.

Nie wiedziałam jak nazwać to dziecko, bo nie znajdowałam imienia które by było jego warte. Choć przecież przedtem uczyłam się wszystkie imiona na pamięć i lubowałam się ich dźwiękiem i znaczeniem, na to tylko by zrodzić kogoś, kogo bym tak mogła wołać.

Dzień twego chrztu, moje dziecię, było jednym z najcudowniejszych dni mego życia. Idąc poprzez rozległe puszcze i polany trafiało się na mały drewniany kościół, któremu tylko my żeśmy byli wierni. Miał on niewysoką wieżę z niedużym dzwonem potężnego głosu, który niepotrzebnie wołał wiekami oczekiwania nieistniejących nigdy wiernych. Brzmiał jednak ładnie rozlegający się dźwięk jego śpiewu, i tylko to wystarczało, by dać sens i wartość jego istnieniu. Zamieszkiwał ów kościółek świątobliwy brodaty starzec, skazany swoim powołaniem na samotność, którą przyjmował z pociechą.

Człowiek ów uradował się bardzo naszym przybyciem, choć przecież wiedział, że popełniliśmy grzech wobec siebie jako rodzeństwo, i ochrzcił cię jedynie sobie znanymi imionami z lubością. Nie chrzcił nikogo od tak dawna, tak dawna, że chciał wszystkie imiona tobie przelać, abyś ty był czarą mieszczącą w sobie cały Wszechświat. Dał ci więc imiona męskie i żeńskie. Byłeś więc zarazem Krzysztofem i Krystyną; niosłeś Chrystusa na twych niemowlęcych ramionach, i szedłeś Jego śladami twymi dziecinnymi jeszcze stopkami. Byłeś Józefem i Marią; chowałeś Boga między sobą, by dotarł granic niedosiągalnych człowiekowi. Byłeś też różnymi innymi imionami, dziecię miłe: byłeś Bogumiłem czy Teofilem, Sławomirem i Kazimierzem walczącym pokojem. Byłeś tym wszystkim i jeszcze więcej, dziecię kochane, tak że po skończonym dniu twego niekończącego się chrztu, nie wiedzieliśmy już kim jesteś ani jak będziemy cię wołać.

Wracaliśmy wieczorem poprzez huczący dzikimi zwierzynami i roślinami las, lecz tyżeś nas strzegł przed tym wszytkim jedynym istnieniem tych wszystkich imion w tobie. Wracaliśmy nocą, albowiem po słonecznym dniu zawsze nadchodzi jakaś noc, przed którą żeśmy cię ostrzegli tym niekończącym się chrztem.

Nad ranem byliśmy znów w domu i zamieszkaliśmy tam szczęśliwie i wesoło. Od maleństwa byłeś już świętym: bawiłeś się z wężami i pająkami bez strachu i kąpałeś się w skręconych wirach owej strasznej i wielkiek rzeki. Nie doszedłeś jeszcze dorosłego wieku, gdy daliśmy cię na wychowanie świątobliwemu starcu, który był twym chrzcicielem. Kochaliśmy cię, dziecino nasza, i martwiliśmy się z daleka twym istnieniem. Przechodziliśmy gęste puszcze na przełaj, na to by nieść wam jadło i napój i was oglądać.

Wróciłeś któregoś dnia gdyś już był dorosłym i my żeśmy ciebie nie poznali.

- Zwię się wszystkim – rzekłeś – I jestem waszym dzieckiem. Przyszedłem tylko na to, by wam podziękować za to żeście mnie poczęli.

Ukląkł i świątobliwa jego szata turlała się ziemią podczas gdy całował z pokorą nasze ręce.

- Nie masz nam za co dziękować, dziecię kochane – odparłam – Powinnością każdej kobiety jest począć świętego męża na pomnożenie wybranego rodu ludzkiego w walce Boga przeciw Złu. To jedyne com mogła uczynić i com spełniła.

- Dziękuję wam bardzo, matko – rzekło moje dziecię – Za to żeście powierzyli me wychowanie świętemu mężowi. Dziękuję wam także za wszystkie imiona, gdyż istnienie prawdziwego imienia usprawiedliwia już istnienie człowieka, który by je nosił.

Puszcza szumiała dalej swym wiecznym szumem odgradzającym nas od wszystkiego i wszystkich. Objęłam twoją pochyloną w pokorze głowę i był to drugi najcudowniejszy dzień mojego życia, po owym dniu twego niekończącego się chrztu.

Lima, 1980

Opowiadanie Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej

miércoles, 4 de marzo de 2009

Skalista dolina snów

Wracaliśmy kiedyś z jarmarka późną już nocą do domu. Słońce zachodziło krwawą barwą nad czarnymi górami pod którymi żeśmy mieszkali. Przy wejściu nad drzwiami domu był ogromny krzyż ze smutną i przerażającą twarzą Ukrzyżowanego, która napawała dzieci strachem. Z drugiej strony pachniały, upajały swym zapachem kwiaty pod jasnym wizerunkiem Panny Najświętszej. Tą dzieci lubiły i modliły się do niej bez strachu. Dolina była głęboka, wkopana w ogromne góry. Rwące rzeki i strome urwiska oddzielały nas od świata. W południe, pod ukośnymi promieniami parzącego słońca, odbijały się na tle jasnego nieba, szybujące powietrzem ogromne, czarne kondory. Tuż obok domu była rzeczka i cudowne, czerwone, wielkie otwarte kwiaty pomiędzy którymi pełzały duże, kolorowe węże i najprzeróżniejsze owady. Tu dzieci lubiły się bawić najbardziej.

Dlaczego właśnie ja stamtąd pochodziłam a nie skądeś indziej? Często, siedząc pod czarnym, okwieconym gwiazdami niebem, myślałam o wszystkim co miałam kiedykolwiek przeżyć. A przecież byłam jeszcze zupełnie maleńką dziewczynką. A już myślałam, popod słodkim zapachem niebieskich eukaliptusów, o poznaniu największych praw Wszechświata, o rozmowach między Bogiem a diabłami, o doznaniu wiedzy i szczęścia i o jakiejś heroicznej śmierci, kończącej tragiczne, a jednak szczęśliwe życie. Czy to dlatego, że narodziłam się w owej prażystej dolinie dżunglowej, gdzie węże bawiły się wraz z motylami pod wizerunkiem Panny Najświętszej? A gdzieś niedaleko od naszych czarnych strojów zakrywających kibić kobiecą, hodowały się ponoć na słońcu nagie dziewczyny pomiędzy czarnymi wężami? Czy to dlatego, aby?

Pamiętam ciemne wieczory smutku, opatulona w słodki zapach krzaku jaśminu ponad szybowaniem kolorowych papug. Nazywałam się... Jakżeż się nazywałam? Wszystko to są wspomnienia niejasne, splątane już niewyraźnie ze snami i filmami w głuchej pamięci życia. I jakieś czarne pianino w białym domu, gdzie Babcia uczyła mnie grać przesłodki, a zapomniany już mazurek Szopena, mimo że Jerozolima była gdzieś, na innym krańcu nieznanego świata. I jakieś niesmaczne potrawy z papug, i czarno oprawione skórą bizontów książki magii i hebrajskiego na półce jakżeż już dalekiego ojca. Pamiętam jak wchodził groźny i chudy ze złotymi okularami na nosie, a ja się chowałam ze strachu pod ciężkimi fotelami salonu.

I jakaś kaplica wkopana w skalistą ścianę góry, Matka Najświętsza i mdły pod nią zapach kwiatów śmierci. A przecież, mimo wszystko, nie można powiedzieć abym była nieszczęśliwa w owej skalistej dolinie snów. I jakiś pierwszy pocałunek na twarzy, splątanie się naszych obu rąk i słów pośród gwiazd. I to że byłam „tą śliczną, tą ukochaną i jedyną” podczas gdy wcale się taką nie czułam. A przecież było jakieś mgliste szczęście w owym życiu dla życia. I jakiś burzliwy szum rzeki łamiącej oporne kamienie na swej drodze popod lejącym się deszczem. Piaszczysta plaża i krążące po niej rude skorpiony śmierci. I błyskawice przeszywające ciemność w burzliwych nocach niespania. I to, że się było już samą sobą, a nigdy już nikim innym. I jakiś głos wołający mnie rozpaczliwie, podczas gdy ja nie chciałam już odpowiadać, ukryta na zawsze pod zakurzonymi książkami.

(Obraz Gauguina) – Jadwigo, Jagienko, Jagodo!


Fragment opowiadania "Skalista dolina snów" Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej

domingo, 1 de marzo de 2009

Dni poczęcia

Było to w dniach poczęcia. Nie wszystkie rzeczy miały już imię i trzeba było wskazywać na nie palcem,
żeby je nazwać. Świat dopiero wyłaniał się z chaosu, dopiero zaczynał się odróżniać dzień od nocy, Światło od ciemności, wody oceanu od twardej ziemi. Zwierzęta jeszcze nie rozumiały, że nareszcie istnieją, chodziły węsząc, przestraszone i pragnąc powrócić znów do snu wiecznego, skąd je nagle wyrwano. Nie rozróżniały się jeszcze, nie wiedziały kogo pożerać i komu dać się pożreć. Rośliny najprzeróżniejsze plotły się między sobą, rozwijały się i rosły w różne strony, nie wiedząc czy szukać światła czy cienia, suchości czy wilgoci. Pachniały mocno i tak upajająco, że same się między sobą zabijały. Pomruk zwierząt i poszum lasu nie dawały się rozróżnić od ciszy, tak wszystkie rzeczy były jeszcze ze sobą splecione.

Nie było prawie domów, oczywiste, wyłaniająca się natura napełniała sobą cały świat, a wśród niej mieszkali Pan Bóg i Aniołowie Najświętsi, którzy pomagali Panu w dokończeniu Świata, w nadaniu mu rzeczywistej formy, w wyłonieniu go z chaosu. Pracowali dużo, nie wiem ile dni czy nocy, nie dały się przecież jeszcze odróżnić, tak jak jeszcze nie odróżniały się godziny. Zmęczeni pracą wracali potem do swoich domków i odpoczywali, zjadając małą wieczerzę. Panna Najświętsza, najpierwsza stworzona przez Boga, jeszcze przed stworzeniem aniołów, doglądała ich dzieła z daleka i opiekowała się nimi. Wystarczała jej delikatna i cicha obecność, by wypełnić wszystko wokół światłem, szczęściem i miłością. Gdy wychodziła spacerować, to nie Ona tworzyła Świat, tylko Świat tworzył się dla Niej. Wychodziły z głębi ziemi uwięzione kwiaty, ptaszęta dobijały się, by wyjść ze swych jajek, ziemie chciały się wyłonić spod oceanu, by Ją widzieć, taka piękna była Matka Najświętsza. W Niej wszystko było, nazwana już była Matką przed poczęciem Syna, a nazwana zarazem Panną, Służebnicą Pańską i Królową Najświętszą. Doglądała wszystkiego i ani jeden kwiatuszek, ani najmniejszy ślimaczek nie uciekł przed Jej miłościwym spojrzeniem.

Tak miały się sprawy gdy pewnego razu, o godzinie zbliżonej do wieczornej, pojawiła się przed domem Archanioła Gabriela chuda i bosa dzieweczka. Jako że Archanioł zrazu jej nie dostrzegł, stała cicho, oparta o drewniany płot, wsłuchana i wpatrzona w pulsowanie świata. Gdy nareszcie ją spostrzegł, wykrzyknął zdumiony:

- Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? Pan Bóg przecież jeszcze nie stworzył małe dziewczynki.

Dziewczynka nic nie odpowiedziała, cóż bowiem mogła odpowiedzieć? Nie miała imienia, nie miała domu, nie miała rodziców jeszcze, bo się to działo w dniach poczęcia. Archanioł przestraszony poleciał zawołać Pana Boga, podczas gdy zgłodniała dziewczynka wyjadała resztki z anielskiego talerza.

- Kto cię stworzył? - zapytał ze złością Pan Bóg, i ponieważ nie odpowiadała, zrozumiał, że stworzyła się sama, że wyłoniła się z chaosu bez Jego planu.

- Gdzie spacerowałaś? - zapytał wtedy Pannę Świętą - Pewnie weszłaś pomiędzy małpy, do jakiegoś ich stada i uśmiechnęłaś się miłościwie do każdej?

- I owszem - odparła Matka Najświętsza. - I wtedy z małpicy wylęgła się ta dziewczynka, przywołana moją miłością. Jest jeszcze taka dzika! - I nachyliła się nad nię z czułością i pogłaskała jej długie paznokcie, jej twardą i brudną skórę.

Pan Bóg był wściekły.

- Teraz - powiedział - zepsuły się wszystkie moje plany. Człowiek stworzony w ten sposób jest dziki, samaś to powiedziała, i pozostanie dzikim aż po wszystkie dni, bo takim został stworzony. Gdybym Ja go stworzył, stworzyłbym nie dzikiego, lecz porządnego człowieka. A teraz...

Anioły płakały ubolewając nad nieszczęściem, zapominając, że człowiek choć dziki, sam się stworzył z miłości.

A Matka Najświętsza, aż po dziś dzień bardziej jest chwalona przez ród ludzki, niż sam jeden Pan Bóg Wszechpotężny.


Lima, listopad 1980

Opowiadanie Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej, wydane w lutym 1990 r w piśmie "Fantastyka"