Maurizio Medo Ferrero:
"Repensando la poesía peruana: una Babel en el continente latinoamericano"
Ja mieszkałam w wielkiej puszczy nad rzeką Wisłą i nazywałam się Jadwiga. Zdaje się, że już wam kiedyś to wszystko streściłam. Zdaje się, że wam opowiadałam o powrocie mego brata Siri z polowania. Zdaje się, że byłam Słowianką z krwi mojej krwi od niepamiętnych czasów niepamiętnych pradziadków, a mimo to chowałam się w dalekich puszczach do których nikt z moich nie miał dostępu. Rozmawiałam moim językiem i rozumiałam się nim tylko z moim bratem Siri, aż się w nim zakochałam. Ale nie wolno siostrze kochać brata i bratu siostrę, tak że ta miłość i to dziecko zostały przeklęte. Dziecko było wątłe i słabe, i marzyłam by kiedyś dorosło rosłym i silnym mężczyzną, gotowym mnie bronić przed złymi ludźmi. Zrobiłam mu kołyskę z gałęzi i karmiłam je mlekiem mej maleńkiej piersi. Gdy sowy huczały strasząc nas nocą, tyżeś je zabijał zrobionym przez ciebie łukiem.
Nie wiedziałam jak nazwać to dziecko, bo nie znajdowałam imienia które by było jego warte. Choć przecież przedtem uczyłam się wszystkie imiona na pamięć i lubowałam się ich dźwiękiem i znaczeniem, na to tylko by zrodzić kogoś, kogo bym tak mogła wołać.
Dzień twego chrztu, moje dziecię, było jednym z najcudowniejszych dni mego życia. Idąc poprzez rozległe puszcze i polany trafiało się na mały drewniany kościół, któremu tylko my żeśmy byli wierni. Miał on niewysoką wieżę z niedużym dzwonem potężnego głosu, który niepotrzebnie wołał wiekami oczekiwania nieistniejących nigdy wiernych. Brzmiał jednak ładnie rozlegający się dźwięk jego śpiewu, i tylko to wystarczało, by dać sens i wartość jego istnieniu. Zamieszkiwał ów kościółek świątobliwy brodaty starzec, skazany swoim powołaniem na samotność, którą przyjmował z pociechą.
Człowiek ów uradował się bardzo naszym przybyciem, choć przecież wiedział, że popełniliśmy grzech wobec siebie jako rodzeństwo, i ochrzcił cię jedynie sobie znanymi imionami z lubością. Nie chrzcił nikogo od tak dawna, tak dawna, że chciał wszystkie imiona tobie przelać, abyś ty był czarą mieszczącą w sobie cały Wszechświat. Dał ci więc imiona męskie i żeńskie. Byłeś więc zarazem Krzysztofem i Krystyną; niosłeś Chrystusa na twych niemowlęcych ramionach, i szedłeś Jego śladami twymi dziecinnymi jeszcze stopkami. Byłeś Józefem i Marią; chowałeś Boga między sobą, by dotarł granic niedosiągalnych człowiekowi. Byłeś też różnymi innymi imionami, dziecię miłe: byłeś Bogumiłem czy Teofilem, Sławomirem i Kazimierzem walczącym pokojem. Byłeś tym wszystkim i jeszcze więcej, dziecię kochane, tak że po skończonym dniu twego niekończącego się chrztu, nie wiedzieliśmy już kim jesteś ani jak będziemy cię wołać.
Wracaliśmy wieczorem poprzez huczący dzikimi zwierzynami i roślinami las, lecz tyżeś nas strzegł przed tym wszytkim jedynym istnieniem tych wszystkich imion w tobie. Wracaliśmy nocą, albowiem po słonecznym dniu zawsze nadchodzi jakaś noc, przed którą żeśmy cię ostrzegli tym niekończącym się chrztem.
Nad ranem byliśmy znów w domu i zamieszkaliśmy tam szczęśliwie i wesoło. Od maleństwa byłeś już świętym: bawiłeś się z wężami i pająkami bez strachu i kąpałeś się w skręconych wirach owej strasznej i wielkiek rzeki. Nie doszedłeś jeszcze dorosłego wieku, gdy daliśmy cię na wychowanie świątobliwemu starcu, który był twym chrzcicielem. Kochaliśmy cię, dziecino nasza, i martwiliśmy się z daleka twym istnieniem. Przechodziliśmy gęste puszcze na przełaj, na to by nieść wam jadło i napój i was oglądać.
Wróciłeś któregoś dnia gdyś już był dorosłym i my żeśmy ciebie nie poznali.
- Zwię się wszystkim – rzekłeś – I jestem waszym dzieckiem. Przyszedłem tylko na to, by wam podziękować za to żeście mnie poczęli.
Ukląkł i świątobliwa jego szata turlała się ziemią podczas gdy całował z pokorą nasze ręce.
- Nie masz nam za co dziękować, dziecię kochane – odparłam – Powinnością każdej kobiety jest począć świętego męża na pomnożenie wybranego rodu ludzkiego w walce Boga przeciw Złu. To jedyne com mogła uczynić i com spełniła.
- Dziękuję wam bardzo, matko – rzekło moje dziecię – Za to żeście powierzyli me wychowanie świętemu mężowi. Dziękuję wam także za wszystkie imiona, gdyż istnienie prawdziwego imienia usprawiedliwia już istnienie człowieka, który by je nosił.
Puszcza szumiała dalej swym wiecznym szumem odgradzającym nas od wszystkiego i wszystkich. Objęłam twoją pochyloną w pokorze głowę i był to drugi najcudowniejszy dzień mojego życia, po owym dniu twego niekończącego się chrztu.
Lima, 1980
Opowiadanie Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej
Nie było prawie domów, oczywiste, wyłaniająca się natura napełniała sobą cały świat, a wśród niej mieszkali Pan Bóg i Aniołowie Najświętsi, którzy pomagali Panu w dokończeniu Świata, w nadaniu mu rzeczywistej formy, w wyłonieniu go z chaosu. Pracowali dużo, nie wiem ile dni czy nocy, nie dały się przecież jeszcze odróżnić, tak jak jeszcze nie odróżniały się godziny. Zmęczeni pracą wracali potem do swoich domków i odpoczywali, zjadając małą wieczerzę. Panna Najświętsza, najpierwsza stworzona przez Boga, jeszcze przed stworzeniem aniołów, doglądała ich dzieła z daleka i opiekowała się nimi. Wystarczała jej delikatna i cicha obecność, by wypełnić wszystko wokół światłem, szczęściem i miłością. Gdy wychodziła spacerować, to nie Ona tworzyła Świat, tylko Świat tworzył się dla Niej. Wychodziły z głębi ziemi uwięzione kwiaty, ptaszęta dobijały się, by wyjść ze swych jajek, ziemie chciały się wyłonić spod oceanu, by Ją widzieć, taka piękna była Matka Najświętsza. W Niej wszystko było, nazwana już była Matką przed poczęciem Syna, a nazwana zarazem Panną, Służebnicą Pańską i Królową Najświętszą. Doglądała wszystkiego i ani jeden kwiatuszek, ani najmniejszy ślimaczek nie uciekł przed Jej miłościwym spojrzeniem.
Tak miały się sprawy gdy pewnego razu, o godzinie zbliżonej do wieczornej, pojawiła się przed domem Archanioła Gabriela chuda i bosa dzieweczka. Jako że Archanioł zrazu jej nie dostrzegł, stała cicho, oparta o drewniany płot, wsłuchana i wpatrzona w pulsowanie świata. Gdy nareszcie ją spostrzegł, wykrzyknął zdumiony:
- Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? Pan Bóg przecież jeszcze nie stworzył małe dziewczynki.
Dziewczynka nic nie odpowiedziała, cóż bowiem mogła odpowiedzieć? Nie miała imienia, nie miała domu, nie miała rodziców jeszcze, bo się to działo w dniach poczęcia. Archanioł przestraszony poleciał zawołać Pana Boga, podczas gdy zgłodniała dziewczynka wyjadała resztki z anielskiego talerza.
- Kto cię stworzył? - zapytał ze złością Pan Bóg, i ponieważ nie odpowiadała, zrozumiał, że stworzyła się sama, że wyłoniła się z chaosu bez Jego planu.
- Gdzie spacerowałaś? - zapytał wtedy Pannę Świętą - Pewnie weszłaś pomiędzy małpy, do jakiegoś ich stada i uśmiechnęłaś się miłościwie do każdej?
- I owszem - odparła Matka Najświętsza. - I wtedy z małpicy wylęgła się ta dziewczynka, przywołana moją miłością. Jest jeszcze taka dzika! - I nachyliła się nad nię z czułością i pogłaskała jej długie paznokcie, jej twardą i brudną skórę.
Pan Bóg był wściekły.
- Teraz - powiedział - zepsuły się wszystkie moje plany. Człowiek stworzony w ten sposób jest dziki, samaś to powiedziała, i pozostanie dzikim aż po wszystkie dni, bo takim został stworzony. Gdybym Ja go stworzył, stworzyłbym nie dzikiego, lecz porządnego człowieka. A teraz...
Anioły płakały ubolewając nad nieszczęściem, zapominając, że człowiek choć dziki, sam się stworzył z miłości.
A Matka Najświętsza, aż po dziś dzień bardziej jest chwalona przez ród ludzki, niż sam jeden Pan Bóg Wszechpotężny.
Lima, listopad 1980
Opowiadanie Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej, wydane w lutym 1990 r w piśmie "Fantastyka"