viernes, 6 de marzo de 2009

Imię

Niedoszła ciemność niedoszłego na nigdy czasu. Jaskółki łamiące światło ostatnim swym lotem niepotrzebnym swego niepotrzebnego bytu. Las i jezioro... Zwierciadło wody nakryte rozsianymi liśćmi. Cień zielony niedoszłego światła. Serce jaskółki, zmiłuj się nad nimi...

Ja mieszkałam w wielkiej puszczy nad rzeką Wisłą i nazywałam się Jadwiga. Zdaje się, że już wam kiedyś to wszystko streściłam. Zdaje się, że wam opowiadałam o powrocie mego brata Siri z polowania. Zdaje się, że byłam Słowianką z krwi mojej krwi od niepamiętnych czasów niepamiętnych pradziadków, a mimo to chowałam się w dalekich puszczach do których nikt z moich nie miał dostępu. Rozmawiałam moim językiem i rozumiałam się nim tylko z moim bratem Siri, aż się w nim zakochałam. Ale nie wolno siostrze kochać brata i bratu siostrę, tak że ta miłość i to dziecko zostały przeklęte. Dziecko było wątłe i słabe, i marzyłam by kiedyś dorosło rosłym i silnym mężczyzną, gotowym mnie bronić przed złymi ludźmi. Zrobiłam mu kołyskę z gałęzi i karmiłam je mlekiem mej maleńkiej piersi. Gdy sowy huczały strasząc nas nocą, tyżeś je zabijał zrobionym przez ciebie łukiem.

Nie wiedziałam jak nazwać to dziecko, bo nie znajdowałam imienia które by było jego warte. Choć przecież przedtem uczyłam się wszystkie imiona na pamięć i lubowałam się ich dźwiękiem i znaczeniem, na to tylko by zrodzić kogoś, kogo bym tak mogła wołać.

Dzień twego chrztu, moje dziecię, było jednym z najcudowniejszych dni mego życia. Idąc poprzez rozległe puszcze i polany trafiało się na mały drewniany kościół, któremu tylko my żeśmy byli wierni. Miał on niewysoką wieżę z niedużym dzwonem potężnego głosu, który niepotrzebnie wołał wiekami oczekiwania nieistniejących nigdy wiernych. Brzmiał jednak ładnie rozlegający się dźwięk jego śpiewu, i tylko to wystarczało, by dać sens i wartość jego istnieniu. Zamieszkiwał ów kościółek świątobliwy brodaty starzec, skazany swoim powołaniem na samotność, którą przyjmował z pociechą.

Człowiek ów uradował się bardzo naszym przybyciem, choć przecież wiedział, że popełniliśmy grzech wobec siebie jako rodzeństwo, i ochrzcił cię jedynie sobie znanymi imionami z lubością. Nie chrzcił nikogo od tak dawna, tak dawna, że chciał wszystkie imiona tobie przelać, abyś ty był czarą mieszczącą w sobie cały Wszechświat. Dał ci więc imiona męskie i żeńskie. Byłeś więc zarazem Krzysztofem i Krystyną; niosłeś Chrystusa na twych niemowlęcych ramionach, i szedłeś Jego śladami twymi dziecinnymi jeszcze stopkami. Byłeś Józefem i Marią; chowałeś Boga między sobą, by dotarł granic niedosiągalnych człowiekowi. Byłeś też różnymi innymi imionami, dziecię miłe: byłeś Bogumiłem czy Teofilem, Sławomirem i Kazimierzem walczącym pokojem. Byłeś tym wszystkim i jeszcze więcej, dziecię kochane, tak że po skończonym dniu twego niekończącego się chrztu, nie wiedzieliśmy już kim jesteś ani jak będziemy cię wołać.

Wracaliśmy wieczorem poprzez huczący dzikimi zwierzynami i roślinami las, lecz tyżeś nas strzegł przed tym wszytkim jedynym istnieniem tych wszystkich imion w tobie. Wracaliśmy nocą, albowiem po słonecznym dniu zawsze nadchodzi jakaś noc, przed którą żeśmy cię ostrzegli tym niekończącym się chrztem.

Nad ranem byliśmy znów w domu i zamieszkaliśmy tam szczęśliwie i wesoło. Od maleństwa byłeś już świętym: bawiłeś się z wężami i pająkami bez strachu i kąpałeś się w skręconych wirach owej strasznej i wielkiek rzeki. Nie doszedłeś jeszcze dorosłego wieku, gdy daliśmy cię na wychowanie świątobliwemu starcu, który był twym chrzcicielem. Kochaliśmy cię, dziecino nasza, i martwiliśmy się z daleka twym istnieniem. Przechodziliśmy gęste puszcze na przełaj, na to by nieść wam jadło i napój i was oglądać.

Wróciłeś któregoś dnia gdyś już był dorosłym i my żeśmy ciebie nie poznali.

- Zwię się wszystkim – rzekłeś – I jestem waszym dzieckiem. Przyszedłem tylko na to, by wam podziękować za to żeście mnie poczęli.

Ukląkł i świątobliwa jego szata turlała się ziemią podczas gdy całował z pokorą nasze ręce.

- Nie masz nam za co dziękować, dziecię kochane – odparłam – Powinnością każdej kobiety jest począć świętego męża na pomnożenie wybranego rodu ludzkiego w walce Boga przeciw Złu. To jedyne com mogła uczynić i com spełniła.

- Dziękuję wam bardzo, matko – rzekło moje dziecię – Za to żeście powierzyli me wychowanie świętemu mężowi. Dziękuję wam także za wszystkie imiona, gdyż istnienie prawdziwego imienia usprawiedliwia już istnienie człowieka, który by je nosił.

Puszcza szumiała dalej swym wiecznym szumem odgradzającym nas od wszystkiego i wszystkich. Objęłam twoją pochyloną w pokorze głowę i był to drugi najcudowniejszy dzień mojego życia, po owym dniu twego niekończącego się chrztu.

Lima, 1980

Opowiadanie Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej

miércoles, 4 de marzo de 2009

Skalista dolina snów

Wracaliśmy kiedyś z jarmarka późną już nocą do domu. Słońce zachodziło krwawą barwą nad czarnymi górami pod którymi żeśmy mieszkali. Przy wejściu nad drzwiami domu był ogromny krzyż ze smutną i przerażającą twarzą Ukrzyżowanego, która napawała dzieci strachem. Z drugiej strony pachniały, upajały swym zapachem kwiaty pod jasnym wizerunkiem Panny Najświętszej. Tą dzieci lubiły i modliły się do niej bez strachu. Dolina była głęboka, wkopana w ogromne góry. Rwące rzeki i strome urwiska oddzielały nas od świata. W południe, pod ukośnymi promieniami parzącego słońca, odbijały się na tle jasnego nieba, szybujące powietrzem ogromne, czarne kondory. Tuż obok domu była rzeczka i cudowne, czerwone, wielkie otwarte kwiaty pomiędzy którymi pełzały duże, kolorowe węże i najprzeróżniejsze owady. Tu dzieci lubiły się bawić najbardziej.

Dlaczego właśnie ja stamtąd pochodziłam a nie skądeś indziej? Często, siedząc pod czarnym, okwieconym gwiazdami niebem, myślałam o wszystkim co miałam kiedykolwiek przeżyć. A przecież byłam jeszcze zupełnie maleńką dziewczynką. A już myślałam, popod słodkim zapachem niebieskich eukaliptusów, o poznaniu największych praw Wszechświata, o rozmowach między Bogiem a diabłami, o doznaniu wiedzy i szczęścia i o jakiejś heroicznej śmierci, kończącej tragiczne, a jednak szczęśliwe życie. Czy to dlatego, że narodziłam się w owej prażystej dolinie dżunglowej, gdzie węże bawiły się wraz z motylami pod wizerunkiem Panny Najświętszej? A gdzieś niedaleko od naszych czarnych strojów zakrywających kibić kobiecą, hodowały się ponoć na słońcu nagie dziewczyny pomiędzy czarnymi wężami? Czy to dlatego, aby?

Pamiętam ciemne wieczory smutku, opatulona w słodki zapach krzaku jaśminu ponad szybowaniem kolorowych papug. Nazywałam się... Jakżeż się nazywałam? Wszystko to są wspomnienia niejasne, splątane już niewyraźnie ze snami i filmami w głuchej pamięci życia. I jakieś czarne pianino w białym domu, gdzie Babcia uczyła mnie grać przesłodki, a zapomniany już mazurek Szopena, mimo że Jerozolima była gdzieś, na innym krańcu nieznanego świata. I jakieś niesmaczne potrawy z papug, i czarno oprawione skórą bizontów książki magii i hebrajskiego na półce jakżeż już dalekiego ojca. Pamiętam jak wchodził groźny i chudy ze złotymi okularami na nosie, a ja się chowałam ze strachu pod ciężkimi fotelami salonu.

I jakaś kaplica wkopana w skalistą ścianę góry, Matka Najświętsza i mdły pod nią zapach kwiatów śmierci. A przecież, mimo wszystko, nie można powiedzieć abym była nieszczęśliwa w owej skalistej dolinie snów. I jakiś pierwszy pocałunek na twarzy, splątanie się naszych obu rąk i słów pośród gwiazd. I to że byłam „tą śliczną, tą ukochaną i jedyną” podczas gdy wcale się taką nie czułam. A przecież było jakieś mgliste szczęście w owym życiu dla życia. I jakiś burzliwy szum rzeki łamiącej oporne kamienie na swej drodze popod lejącym się deszczem. Piaszczysta plaża i krążące po niej rude skorpiony śmierci. I błyskawice przeszywające ciemność w burzliwych nocach niespania. I to, że się było już samą sobą, a nigdy już nikim innym. I jakiś głos wołający mnie rozpaczliwie, podczas gdy ja nie chciałam już odpowiadać, ukryta na zawsze pod zakurzonymi książkami.

(Obraz Gauguina) – Jadwigo, Jagienko, Jagodo!


Fragment opowiadania "Skalista dolina snów" Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej

domingo, 1 de marzo de 2009

Dni poczęcia

Było to w dniach poczęcia. Nie wszystkie rzeczy miały już imię i trzeba było wskazywać na nie palcem,
żeby je nazwać. Świat dopiero wyłaniał się z chaosu, dopiero zaczynał się odróżniać dzień od nocy, Światło od ciemności, wody oceanu od twardej ziemi. Zwierzęta jeszcze nie rozumiały, że nareszcie istnieją, chodziły węsząc, przestraszone i pragnąc powrócić znów do snu wiecznego, skąd je nagle wyrwano. Nie rozróżniały się jeszcze, nie wiedziały kogo pożerać i komu dać się pożreć. Rośliny najprzeróżniejsze plotły się między sobą, rozwijały się i rosły w różne strony, nie wiedząc czy szukać światła czy cienia, suchości czy wilgoci. Pachniały mocno i tak upajająco, że same się między sobą zabijały. Pomruk zwierząt i poszum lasu nie dawały się rozróżnić od ciszy, tak wszystkie rzeczy były jeszcze ze sobą splecione.

Nie było prawie domów, oczywiste, wyłaniająca się natura napełniała sobą cały świat, a wśród niej mieszkali Pan Bóg i Aniołowie Najświętsi, którzy pomagali Panu w dokończeniu Świata, w nadaniu mu rzeczywistej formy, w wyłonieniu go z chaosu. Pracowali dużo, nie wiem ile dni czy nocy, nie dały się przecież jeszcze odróżnić, tak jak jeszcze nie odróżniały się godziny. Zmęczeni pracą wracali potem do swoich domków i odpoczywali, zjadając małą wieczerzę. Panna Najświętsza, najpierwsza stworzona przez Boga, jeszcze przed stworzeniem aniołów, doglądała ich dzieła z daleka i opiekowała się nimi. Wystarczała jej delikatna i cicha obecność, by wypełnić wszystko wokół światłem, szczęściem i miłością. Gdy wychodziła spacerować, to nie Ona tworzyła Świat, tylko Świat tworzył się dla Niej. Wychodziły z głębi ziemi uwięzione kwiaty, ptaszęta dobijały się, by wyjść ze swych jajek, ziemie chciały się wyłonić spod oceanu, by Ją widzieć, taka piękna była Matka Najświętsza. W Niej wszystko było, nazwana już była Matką przed poczęciem Syna, a nazwana zarazem Panną, Służebnicą Pańską i Królową Najświętszą. Doglądała wszystkiego i ani jeden kwiatuszek, ani najmniejszy ślimaczek nie uciekł przed Jej miłościwym spojrzeniem.

Tak miały się sprawy gdy pewnego razu, o godzinie zbliżonej do wieczornej, pojawiła się przed domem Archanioła Gabriela chuda i bosa dzieweczka. Jako że Archanioł zrazu jej nie dostrzegł, stała cicho, oparta o drewniany płot, wsłuchana i wpatrzona w pulsowanie świata. Gdy nareszcie ją spostrzegł, wykrzyknął zdumiony:

- Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? Pan Bóg przecież jeszcze nie stworzył małe dziewczynki.

Dziewczynka nic nie odpowiedziała, cóż bowiem mogła odpowiedzieć? Nie miała imienia, nie miała domu, nie miała rodziców jeszcze, bo się to działo w dniach poczęcia. Archanioł przestraszony poleciał zawołać Pana Boga, podczas gdy zgłodniała dziewczynka wyjadała resztki z anielskiego talerza.

- Kto cię stworzył? - zapytał ze złością Pan Bóg, i ponieważ nie odpowiadała, zrozumiał, że stworzyła się sama, że wyłoniła się z chaosu bez Jego planu.

- Gdzie spacerowałaś? - zapytał wtedy Pannę Świętą - Pewnie weszłaś pomiędzy małpy, do jakiegoś ich stada i uśmiechnęłaś się miłościwie do każdej?

- I owszem - odparła Matka Najświętsza. - I wtedy z małpicy wylęgła się ta dziewczynka, przywołana moją miłością. Jest jeszcze taka dzika! - I nachyliła się nad nię z czułością i pogłaskała jej długie paznokcie, jej twardą i brudną skórę.

Pan Bóg był wściekły.

- Teraz - powiedział - zepsuły się wszystkie moje plany. Człowiek stworzony w ten sposób jest dziki, samaś to powiedziała, i pozostanie dzikim aż po wszystkie dni, bo takim został stworzony. Gdybym Ja go stworzył, stworzyłbym nie dzikiego, lecz porządnego człowieka. A teraz...

Anioły płakały ubolewając nad nieszczęściem, zapominając, że człowiek choć dziki, sam się stworzył z miłości.

A Matka Najświętsza, aż po dziś dzień bardziej jest chwalona przez ród ludzki, niż sam jeden Pan Bóg Wszechpotężny.


Lima, listopad 1980

Opowiadanie Isabel Sabogal Dunin - Borkowskiej, wydane w lutym 1990 r w piśmie "Fantastyka"

miércoles, 18 de febrero de 2009

De vuelta a mi ciudad (tres)

Lo alucinante de Lima no es tan sólo su tamaño, sino el hecho de que tantos mundos disímiles coincidan en un solo espacio geográfico.

lunes, 12 de enero de 2009

Lecturas astrológicas (uno)

Desde hace algunos días, a partir de mi Revolución Solar el catorce de octubre, se me dio nuevamente por revisar mis libros de astrología. ¿Será por el Urano de la Revolución en conjunción con mi Ascendente natal? Me repasé "La técnica de las revoluciones solares" de Alexandre Volguine, libro que fotocopié hace algunos años gracias a la gentileza de Mario Rueda. "Astrología racional" de Adolfo Weiss, libro de más de ochocientas páginas, cuya fotocopia me trajo Mario Talavera de Arequipa al Cusco en el 2001. El "Tratado de astrología" de Alpherat, libro que me prestó para fotocopiar un señor cuyo nombre no recuerdo y que vive en la esquina de las calles Saphi y Conquista en Cusco. Y por último "Astrología, karma y transformación" de Stephen Arroyo, traducido del inglés al polaco, que me trajera mi hija Lucía al regresar de Polonia el año pasado. Recomiendo todos estos libros a los interesados en el tema astrológico, si bien sé que Volguine ha sido muy criticado por algunos autores, quienes consideran que da recetas demasiado rígidas para la interpretación de las Revoluciones Solares.
Cusco es un lugar precioso, pero donde es imposible acceder a este tipo de materiales en las librerías, de manera que uno está librado a la información sobre astrología a la que pueda acceder por internet, o tiene que buscarla a través de las amistades que manejan el tema. Es por eso que agradezco a todas las personas que me facilitaron estos materiales y me asesoraron en la elección de los mismos. En cuanto a las páginas web recomiendo www.astro.com de Liz Greene.

Lima, cinco de noviembre del 2007

lunes, 5 de enero de 2009

Últimas lecturas literarias

Estos últimos días pude darme un tiempo para leer novelas sin parar, como en mis viejos tiempos. He leído pues "Cárceles del alma" del escritor húngaro Lajos Zilahy, cuya acción transcurre entre Budapest y Tobolsk en Siberia, antes y durante la Primera Guerra Mundial. Leí luego dos novelas de Maria Rodziewiczówna: "La madre" (Macierz) y "El polvo gris" (Szary proch), escritas en polaco arcaico y cuya acción transcurre en la Lituania de antes de la Primera Guerra Mundial. Y por último "La otra chica Bolena" (The other Boleyn girl) de Philippa Gregory, novela que supuestamente sirvió de base para la película del mismo nombre, si bien la versión cinematográfica es tan diferente que pareciera estar basada en otra novela. Hace un tiempo vi esa película y vi también la serie completa de "Los Tudor", serie de primera, producida por la televisión británica. Cuánto más profundizas en el estudio de la historia, tanto más coincides con Shakespeare, quien dijera a través de la boca de alguno de sus personajes, que la historia pareciera ser un cuento contado por un loco. No recuerdo la cita exacta, pero sí el sentido de la misma.

martes, 9 de septiembre de 2008

Presentación de la novela "Entre el Cielo y el Infierno, un Universo dividido" de Isabel Sabogal

En esta presentación he de hablar sobre mi obra, y por lo tanto sobre mi y mi creación. Pero antes que nada, preguntémonos quién soy yo qué cosa es la creación. ¿Sigue siendo acaso aquella chispa, aquel hálito divino que hizo vivir y morir a los poetas, aquel canto inspirado por las musas en el momento máximo de la creación? ¿Y quién soy yo en medio de eso? ¿La diva que une el mundo de arriba, ese mundo sutil y difuso de las ideas y los sueños, con este mundo real del aquí y el ahora, del pan y la comida y los pañales que quedan por lavar? ¿O ni siquiera soy eso? Sino tan sólo un cuerpo femenino, condicionado socialmente, nacido en tal y cual año, educado en tales y cuales colegios y culturas, que algún día de invierno caminara sin rumbo por las calles de Miraflores, por Wilson o la Colmena, entremezclando sus pasos con una multitud de gente.
Si quienes nos hemos criado a caballazo entre varios mundos y culturas sabemos que la realidad no es algo concreto y tangible, sino una materia sutil que vamos modelando a nuestra imagen y semejanza, como si reconstruyéramos eternamente los primeros días de vida en el jardín del Edén. Entonces, si podemos elegir entre los múltiples ropajes y formas, que nos sirven para ocultar nuestra propia identidad, aquello que es indecible en esta farsa de la vida, elegiremos, no aquello que supuestamente coincide con nuestra condición social, generación o sexo, que a la larga son cosas externas, sino aquello que es lo más hermoso.
Entonces seré la diva inspirada por las musas en el momento máximo de la creación, y cuando escriba volaré, rompiendo los límites del tiempo y del espacio, sin necesidad de alucinantes para ello. Como me dijera cierto gran amigo al leer esta novela: “Tu no necesitas tronchos para volar”.
Como ejemplo de todo lo antedicho les leeré un poema y algunos párrafos significativos de esta novela. Me ha sido difícil escogerlos, pues la novela ha sido estructurada de tal manera que ningún párrafo está demás.

Isabel Sabogal D.

Texto de presentación del libro
el día cinco de setiembre de 1989
en “La Estación” de Barranco,
Lima;

(Estando a agosto del 2016, luego de haber tenido la experiencia de presentar varios libros, considero que este texto no refleja ni en lo más mínimo el complejo universo de la novela). 

Epílogo de la novela "Entre el Cielo y el Infierno, un Universo dividido" de Isabel Sabogal (fragmento)

Con Gerard Szkudlarski. Lima, Miraflores, 1988
Se trata pues de una novela fantástica cuya acción se desarrolla “fuera de lugar” (utopía) y “fuera de tiempo” (ucronía). La “Inónime” protagonista “que quiso y no pudo ser Cristina” - alter ego de la escritora – recorre aparentemente – espacios fantásticos en tiempos ambiguos. La trama diegética no deja nunca a pesar de los estratagemas y procedimientos descritos , de ser “la narración del mundo privado en un tono privado” (7).
Parecería, que tanto el “Cielo”, como la “Tierra” y el “Infierno”, al igual que los seres que habitan los tres mundos son proyecciones mentales de la novelista evocados mediante la aproximación inductiva y la expresión cinestésica (8). Todos ellos vectores de su imaginación creativa.
Todas estas proyecciones ambivalentes (9), indagaciones cognoscitivas y/o actos intuitivos poseen la frágil consistencia ectoplásmica que les otorga la imaginación poética de Isabel Sabogal. Pero poseen también la fuerza decisiva de lo a-temporal y de lo a-espacial -abstraído por tanto – de la acción transmutadora de las leyes naturales. Del universo fantástico de la novela, sólidamente estructurado parten algunos brotes de otras expresiones vecinas: lo mágico, lo maravilloso, lo extraño, lo sobrenatural, lo esperpéntico, lo diabólico y también lo realista (10). Acaso sea lícito y oportuno señalar algunas semejanzas y/o paralelismos – a nivel anecdótico – entre la presente novela – y otras obras y géneros: el drama romántico, la novela gótica, los relatos de Kafka. “A puerta cerrada” de Jean Paul Sartre. “La Divina comedia” de Dante, “El Inónime” de Samuel Becket, “Relatos de Belzebuth a su nieto” de G.I. Gurdieff y “En busca de lo maravilloso” de Uspensky. No tiene mayor importancia si la novelista había bebido mucho, poco o nada en todas o en algunas de las mencionadas fuentes.
El león está hecho de la carne de los corderos que ha comido – sin que sea por ello cordero” decía Goethe. A su vez de ser cierta la hipótesis de la “Pantomnesia” (Omnimemoria) del subconsciente colectivo, de la consciencia acumulativa que construye y alimenta la esencia sartreana de todo ser humano, ningún contenido, ninguna idea sería privativa de una mente en particular.
En tal caso lo decisivo sería no el qué, sino el cómo, es decir la forma y/o el estilo, y en este aspecto la obra de Isabel Sabogal es significativamente original y marcadamente existencial. En la dimensión creativa las conversaciones de la Inónime (Namenlose) protagonista con Dios, con los ángeles y con los demonios son tanto o más consistentes que los diálogos naturalistas que entablan los personajes de las novelas de Émile Zola. Es a partir de este “realismo” de tercer grado o realidad tercera (11) y más allá del imbroglio diegético, a menudo serial, polisémico y con diferentes contrapuntos, tanto situacionales como temporales que se hace posible distinguir e identificar las principales “ideas-fuerza”, verdaderas obsesiones existenciales de una mente única y agonal que no cejará en su empeño gnoseológico. Se trata de una mente bi-valente: narrador/personaje.

Gerard Romuald Szkudlarski
Fragmento del epílogo de la novela "Entre el Cielo y el Infierno, un Universo dividido" de Isabel Sabogal.

(Véase aquí el texto completo del epílogo).

jueves, 4 de septiembre de 2008

Fragmento del antiblog (seis)


Volver a esta ciudad luego de tantos años era como volver a la ciudad de los muertos y moribundos. De sus piedras y veredas iban surgiendo no sólo los recuerdos de la más tierna infancia, sino también los rostros de quienes ya se fueron. Sentirte de pronto terriblemente vieja, como si ya hubieras vivido todo lo vivible en el Universo. Y sin embargo era cierto, niña angelical. Y sin embargo sabías que recién habías atravesado la mitad del camino a recorrer. Todo lo que alguna vez tuvo sentido para ti, dejaba de tenerlo. Publicar libros, novelas, poemarios, ver tu nombre impreso en el periódico...

Lima, 19 de agosto del 2008

sábado, 23 de agosto de 2008

Mañana acaecida eternamente...

Esta es la mañana acaecida eternamente de la que tanto hablan los poetas. Mañana ansiada, acaecida eternamente.

Esta es la mañana acaecida eternamente y jamás se repetirá una mañana y una felicidad como ésta.

Esta es la mañana que he añorado desde hace tantos siglos, Mrs. Dalloway. La mañana ansiada, acaecida eternamente, que vive en la memoria de pueblos y ciudades y de la que te hablara el poeta visionario. La mañana que ya se está dando y que jamás volverá a repetirse, de lo cual ni siquiera nos percatamos, creyendo simplemente que es una mañana más de las miles de mañanas de nuestras vidas.

Y sin embargo es la mañana única e irrepetible en la que se consuman todas las mañanas del mundo, todas las que nos tocó y tocará vivir. Jamás el correr de las olas del mar tendrá la textura y la armonía del mar de esta mañana. Jamás habrá un amanecer tan radiante y tan lleno del canto de los pájaros como el de hoy. Y es como si todo el dolor del mundo hubiera desaparecido de golpe, como si todas las violaciones, vejaciones y traiciones de las que fuimos objeto hubieran sucedido y quedado en otras vidas o dimensiones de las que ni siquiera nos acordamos. Como si nos hubiéramos liberado de esa carga para siempre, volviendo a la prístina inocencia de la primera infancia. Y ya no importa ni siquiera la libertad arrancada al alborar la vida. Ya no importa nada, ni el pasado, ni el futuro, tan sólo esta mañana eterna, a la que ni siquiera se le puede llamar presente. Y quedarnos con el recuerdo de esta mañana ha de bastarnos desde ahora y para siempre, por toda la eternidad que hemos de llevar hacia adelante.

Ya no habrá ni comienzo ni fin del mundo, se están dando y se seguirán dando eternamente, en una reconstrucción perpetua del jardín del Edén.

Lima, Miraflores, mayo del 2007